Strony

piątek, 21 lipca 2017

regenerum - regeneracyjne serum do rąk

bardzo lubię kremy do rąk i zawsze z przyjemnością wypróbowuję nowe, właściwie to kupuję je dość często i naprawdę rzadko kiedy jakiś zużywam do końca. ale używam ich przez okrągły rok i zawsze muszę mieć ze sobą jakiś w torebce. mam jeden ulubiony i taki, który działa zawsze, ale o nim opowiem Wam innym razem ;) chcę tylko zaznaczyć, że każdy nowy nabytek ma po prostu bardzo wysoko postawioną poprzeczkę :p
a dziś opowiem Wam parę słów o kremie do rąk regenerum. właściwie to nawet producent nie nazywa go kremem, a "regeneracyjnym serum". używam go już od ... miesięcy i w tym czasie nie sięgałam po żaden inny krem. zaczęłam go stosować, jak jeszcze jakiś czas było zimno, więc siłą rzeczy musiał stawić czoła mocno przesuszonej skórze rąk. chcecie wiedzieć czy sprostał temu zadaniu?
zacznijmy od tego, co mówi o kremie producent.
regeneracyjne serum do rąk intensywnie regeneruje, odżywia i pielęgnuje suchą, spierzchniętą skórę dłoni. Dzięki odpowiednio dobranej kompozycji składników aktywnych chroni ją przed niekorzystnym wpływem czynników zewnętrznych, nawilża i przywraca elastyczność.

w składzie znajdziemy: olej z róży, kom­pleks zawie­ra­jący wyciąg z lilii wod­nej i lipo aminokwas, wita­miny A i E, prowitaminę B5
zgodnie z tym co obiecuje producent, serum ma intensywnie regenerować przesuszoną i podrażnioną skórę rąk, łagodzić ją, nawilżać i odżywiać, przywracać jej hydrolipidową barierę ochronną, a także wpływać kojąco, redukując uczucie dyskomfortu spowodowanego czynnikami zewnętrznymi (takimi jak mróz, promieniowanie UV czy detergenty).
co o tym wszystkim myślę? muszę przyznać, że ten produkt miło mnie zaskoczył. gdy miałam mocno przesuszone i popękane dłonie, ten krem od razu przyniósł im ulgę i to już po pierwszym użyciu. ma bardzo treściwą i dość gęsta konsystencję jak na krem do rąk, ale może słowo "serum" zobowiązuje ;) ta konsystencja kojarzy mi się najbardziej z jakimś masełkiem. ale mimo to nie jest bardzo tłusty , ani tępy (nic z tych rzeczy co np. kremy palmers), choć zostawia na dłoniach lekki film. faktycznie dość szybko regeneruje skórę i przynosi jej natychmiastową ulgę, za co ogromny plus. właściwie co do jego właściwości nie ma się nawet do czego przyczepić ;) jedyna rzecz, która nie każdemu może podpasować to zapach. jest dość specyficzny. niby przyjemny, ale nie taki typowo kremowy i kosmetyczny, tylko jakby lekko ziołowy. ale to jedyny mały minus, choć nie każdy pewnie uzna to w ogóle za minus ;)

a tu jeszcze zdjęcia przed:
i po posmarowaniu rąk regenerum:

polecam, bo to naprawdę produkt warty wypróbowania :) zużyłam całe opakowanie, co też o czymś świadczy ;)

sobota, 15 lipca 2017

orly, la la land - anything goes

kolejny - i już ostatni - lakier orly z kolekcji la la land, który mam Wam do pokazania to topper anything goes. myślę, że to jeden z tych lakierów, które albo się kocha albo nienawidzi. ja zdecydowanie zaliczam się do grupy jego zwolenników, ale w sumie to chyba nie do końca jest miłość :D po prostu go lubię, może dlatego, że najzwyczajniej mam fioła na punkcie brokatu i błyskotek.
enything goes to mnóstwo mieniącego się na różowo i złoto (w zależności od koloru lakieru bazowego, na który go nakładamy) shimmeru i dwa rodzaje brokatu - różowe holograficzne kółka i niebieskie gwiazdki, a wszystko zatopione w bezbarwnej bazie. początkowo nie byłam do końca przekonana do tej shimmerowej bazy, bo przez drobinki zmienia ona nieco kolor lakieru bazowego (widać to szczególnie na jasnych odcieniach), ale koniec końców jakoś mi to nawet nie przeszkadzało ;)
brokat ze względu na rozmiary lubi opadać na dno, więc przed malowaniem warto wszystko dobrze wymieszać.
shimmeru nakłada się dużo, czasem miałam nawet wrażenie, że nieco za dużo, szczególnie jeśli na siłę próbujemy wyłowić jak najwięcej gwiazdek i kółek ;) które - swoją drogą - nawet aż tak bardzo nie odstawały od paznokci. ale na koniec zabezpieczyłam je warstwą topu. zdjęcia są bez niego, bo chciałam Wam pokazać, jak wygląda ten topper po wyschnięciu - nie jest idealnie błyszczący, tylko taki jakby lekko satynowy.

do kupienia na orlybeauty.pl

today there will be another and the last one orly polish from la la land collection, which I want to show you - anything goes topper. I think it's one of these love-hate polishes. I definitely belong to group of its fans, but to be honest I don't actually think it's something as strong as love ;) but I like it though, maybe just because I'm crazy about all that glitters and anything that shimmers.
anything goes is a clear base with loads of pink and gold shifting shimmer (it depends on base color) and two types of glitter particles - pink holographic circles and blue stars. at first I wasn't really sure about this shimmer base, cause it changes color of polish a bit (it's especially visible on light shades), but overall it doesn't really bother me in the end ;)
glitter due to its size tend to sink and group at the bottom of the bottle, so you should give it a good shake before painting.
when you apply this polish, a lot of shimmer gets on your nails, sometimes I even thing there is too much of it. but it happens when you do anything to catch as many circles and stars as you can ;) and if it's about them, I have to tell you they were quite "flat" and unproblematic on nails. but in the end I sealed them in topcoat. pics are without it to show you how this polish looks when its dry (it has something like a bit satin finish)


światło dzienne, eveline 8 w 1 sensitive, 3 warstwy orly - cool in california, 1 warstwa orly - anything goes, bez topu
daylight, eveline 8 in 1 sensitive, 3 coats of orly - cool in california, 1 coat of orly - anything goes, without topcoat

niedziela, 9 lipca 2017

orly, la la land - cool in california

dziś pora na kolejny lakier orly z kolekcji la la land. cool in california to moim zdaniem drugi po big city dreams najfajniejszy odcień z tej serii - jasny róż z lekkimi brzoskwiniowymi tonami. to kolor dość podobny do orly trendy (klik), tyle że w przeciwieństwie do trendy, zupełnie kremowy, o jogurtowym wykończeniu (tak, jak i pozostałe pastele z la la land) [w nadchodzącym tygodniu zrobię update i dodam porównanie tych dwóch lakierów]. niby to pastel, ale nieźle daje po oczach, więc właściwie zaliczyłabym go do neopasteli. aplikacja podobna jak w przypadku miętowego kolegi z kolekcji - big city dreams - ale mam wrażenie, że cool in california jednak jakoś minimalnie lepiej kryje, albo po prostu nie rozlewa się aż tak po płytce. nie zmienia to faktu, że do pełnego krycia i tak potrzebowałam trzech warstw.
fanki różu i brzoskwini pewnie będą zachwycone tym kolorem, bo jest dość niespotykany i będzie bardzo ładnie wyglądał z opaloną skórą ;) warto jednak pamiętać o niezbyt łatwej aplikacji, choć jeśli ktoś jest zaprawiony w bojach z pastelami - na pewno da radę ;)

do kupienia na orlybeauty.pl

today it's time for another orly polish from la la land collection. in my opionion cool in california is second the best shade in this collection - it's a light but vivid pink with a little peachy undertones. it has similar color to orly trendy (click), but its finish is a totally different story - it has yoghurt finish and it's a creme shade (like all la la land pastel polishes). it's a pastel, but really vivid and I'd even say it's a neopastel category ;) application is a bit difficult - like in case of mint big city dreams, but I felt like cool in california has a little bit better opacity or maybe it just doesn't literally flow on the edges of nails. despite that it still needs three coats to be fully opaque.
if you like pink and peachy shades, you'd propably love this one, because it's quite unique shade and it will look perfect with summer tan ;) you should remember about not so easy application though, but someone, who have battled pastels once - will also surely manage this one ;)

światło dzienne, eveline 8 w 1 sensitive, 3 warstwy orly - cool in california, bez topu
daylight, eveline 8 in 1 sensitive, 3 coats of orly - cool in california, without top coat